Rozdział II (43)


Ten dzień był jakiś koszmarny, przez ten cały dzień dużo się działo...

Ross'a cały czas nie ma, boje sie o niego.

Przez ten jeden głupi pocałunek z Maćkiem... moje życie zaczęło sie zmieniać

do granic możliwości.

Życie stało sie czarniejsze, smutniejsze, nic nie miało sensu.

Czasami się zastanawiam po co w ogóle poszłam do tego samochodu - zostawiając Ross'a.

Stęskniłam się za Ross'em - za tymi dniami, z nim, za tymi co były przed trasą.

Czasami mam ochotę odciąć sie od tego świata i zapomnieć o nim, o tym dziwnym

świecie na którym jest słonecznie i gorąco, tylko że ja tego nie czuję.

Codziennie jest słonecznie i przez ten świat po którym jedzie się ulicami widząć

bociany i żurawie. To było najdziwniejsze dni z mojego życia,

wolałabym cofnąć czas do tego momentu kiedy mieliśmy zacząć trasę koncertową.

Było to dziwnym uczuciem w moim sercu, w środku mnie.

Nie wiedziałam czemu tak jest... 

To uczucie męczyło czas. 

Od tego wydarzenia na plaży.. jak sie dowiedziałam że to tylko był żart, 

że to tylko scenariusz do filmu.

Ale chwila.. przecież jak to był scenariusz to pocałunek był nieprawdziwy.. 

Ale gdzie jest Ross? - to pytanie mnie strasznie męczyło, bałam sie... znowu.

Po takich namyśleniach wkońcu szybko pobiegłam do miejsca tam gdzie odbyła sie nasza pierwsza 

randka, czyli do parku w którym znajdywała sie fontanna.

Po chwili byłam już w TYM parku - zobaczyłam Ross'a - szybko do niego podbiegłam wykrzykując

jego imię, on sie zerwał i też zaczął biec w moją stronę. 

Złapał mnie, podniósł do góry i obrócił wokół własnej osi, a następnie całowaliśmy sie długo 

i namiętnie, tak jak nigdy się jeszcze nie całowaliśmy. 

Pocałunek trwał strasznie długo, oderwaliśmy sie od siebie kiedy Ross zaczął podwijać 

moją bluzkę, a ludzie dziwnie sie na nas patrzyli.

- obiecaj mi że już nigdy mnie nie opuścisz 

- obiecuje -złożył obietnice i mocno przytulił mnie do siebie.

Postanowiliśmy razem że pochodzimy sobie jeszcze po parku..

Po ok. 2 godz. zaczęliśmy wracać do domu.

Byłam strasznie zmęczona dzisiejszym dniem, tak jak i on.

Przez cały czas miałam przed oczami Van, Maćka, nóż, krew, nadal słyszałam krzyki, piski,

nadal się trzęsłam .. ale dobrze że miałam przy sobie swojego kochanego chłopaka,

bardzo go Kochałam, Kocham i będę Kochać.

Moje życie nie zasługiwało na takiego mężczyznę jak Ross. 

On był w stosunku do mnie taki jak nikt inny nie był do mnie... 

Kiedy zobaczył że płaczę lub z moich nadgarstków spływającą krew, nie krzyczał na mnie

tylko dodawał otuchy i rozmawiał ze mną.

Każdego dnia kiedy sie budzę widzę te cholerne cięcia, blizny po nożach, cyrklach lub po żyletkach,

ale zostają też blizny pamięci że kiedy to zrobiłaś i dlaczego i słowa osoby

która kazała ci przestać, nie wiem czemu on to robi.

Przecież ja jestem zwykłą, normalną dziewczyną która sie tnie ... aaa... 

-odpowiedziałam sobie na pytanie dlaczego.

i która ma jedyną siostrę i chłopaka na których tylko może. To dzięki im moje życie

znowu nabierało sensu, robiło sie kolorowe.

Z myśleń wybił mnie mój kochany. 

Położył mnie na łóżko, a on koło mnie przykrył nas i przytuliliśmy sie do siebie 

i odrazu zasnęliśmy.

Następnego dnia obudziłam sie bardzo szczęśliwa, mój kochany wariat 

zrobił mi dzisiaj śniadanko do łóżka i złożył urodzinowe życzenia bo własnie dzisiaj był 29 listopad

Moje 20 urodziny.

Wstałam z łóżka i musnęłam lekko usta mojego misia i podziękowałam mu za wszystko.

Wyjrzałam przez okno i zobaczyłam słońce, ludzi którzy chodzili w krótkich spodniach, 

wygłupiali sie, śmiali , biegali, cieszyli sie życiem...

Podeszłam do szafy i wyłożyłam swój ulubiony strój.. beżowe szorty i pomarańczowa luźną, 

prześwitująca lekko bluzkę i udałam sie do łazienki. Tam zrobiłam sobie lekki makijaż,

i założyłam naszyjnik od Rossia z literą "R" i białe małe kolczyki do tego białe balerinki

i wyszłam z łazienki i z telefonem w ręce udałam sie na dół... nikogo znowu nie było.

Zawróciłam spowrotem na schody ale kiedy tylko stanełam na pierszy schodek 

usłyszałam "WSZYSTKIEGO   NAJLEPSZEGO   LAURA!!". 

a w tle grała spokojna muzyka która grał chłopak mojej siostry.. 

podszedł do mnie Ross wręczając bukiet białych Lili i małe pudełeczko...

Ross klękną przede mną i otworzył to małe pudełeczko i zapytał sie 

- Lauro Marie Marano.. zrobiłabyś mi ten zaszczyt ... i zostałabyś moją żoną? 

cała sie trzęsłam, łzy zaczęły mi lecieć z oczów, wszyscy zamarli razem ze mną... 

postanowiłam że powiem... 

- TAK!! TAK!! 

uśmiechałam sie, płakałam.. nie wiedziałam co jeszcze ...  Ross złapał moją dłoń

i nałożył na jeden z palców pierścionek zaręczynowy z diamencikami.

Wstał, przyciągnął mnie do siebie i mocno wpił mi sie w usta, całowaliśmy sie z pożądaniem..

i reszta rodziny zaczęli bić brawa, a my dalej sie całowaliśmy

lub przytulaliśmy sie do siebie. Dopiero po jakimś czasie przestaliśmy.

łzy spływały po moich policzkach i sie uśmiechałam.

Nie spodziewałam sie tego że Ross chce założyć ze mną rodziną,

nie spodziewałam sie tego,, pewnie tak samo jak jego rodzina.

Byłam strasznie szczęśliwa .. najszczęśliwsza... nic mi teraz nie popsuje humoru. 



*********************************************************************************
PROSZĘ WAS O KOMENTARZE BARDZO

*jak myślicie? humor Laury sie zepsuje?
*Maciek będzie chciał sie zemścić? 
*co sie stanie dalej?
*spodziewaliście sie zaręczyn Ross'a?

przepraszam ze tak długo nie pisałam ale nie miałam czasu.. sorka 
i jest kilka spraw .. pytań do blogu...

1. czy chcecie żeby zamiast Van i Lury pojawiły sie normalne dziewczyny?
2. co chcecie zmienić w tym blogu?
3. podajcie swoje sugestie co ma sie dziać w kolejnych rozdziałach
czy chcecie rozdziały gdzie bohaterowie chodzą do szkoły?
5.i bardzo was proszę napiszcie swoja opinie o tym blogu jak wam sie podobał ten rozdział









  

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Rozdział 35 ♥

Rozdział XXIV

Rozdział XXIX